Klara przez chwilę siedziała bez ruchu, trzymając w dłoni kawałek papieru znaleziony w dokumentach Thomasa. To był rachunek z hotelu w centrum miasta. Sam w sobie nic wielkiego, ale data… Data była dokładnie ta sama, w której Thomas mówił, że ma przedłużające się spotkanie i wróci późno. Na rachunku wyraźnie widniało „pokój dwuosobowy”, a podpis, choć nieco pospieszny, był jego.
Serce Klary zaczęło bić szybciej. Nie chciała wierzyć, że wszystkie jej obawy, wszystkie drobne sygnały, zapachy, wiadomości – że to wszystko układało się teraz w tak przejrzysty obraz. Ale ten skrawek papieru był dowodem, którego trudno było zignorować. Schowała go z powrotem między paszport i resztę dokumentów, zamknęła aktówkę i udawała spokój.
Tego wieczoru Thomas zachowywał się jak zwykle: czuły, pogodny, uważny. Przygotował makaron, otworzył butelkę wina, pytał o jej dzień i opowiadał kilka banalnych historii z pracy. Klara patrzyła na niego i szukała oznak winy, jakichś nerwowych tików, ale jego twarz była spokojna, naturalna. Tak naturalna, że sama zaczęła się zastanawiać, czy aby nie przesadza. Może istniało jakieś logiczne wytłumaczenie. Może hotel związany był z obowiązkami zawodowymi. Ale pokój dwuosobowy?
Nie spała tamtej nocy. Thomas oddychał równomiernie obok niej, a ona przewracała się z boku na bok, z ciężarem w piersi, którego nie mogła już zepchnąć na dno.
Nazajutrz, gdy on wyszedł, zadzwoniła do Izabeli. Ta odebrała pogodnym tonem, ale Klara od razu wyczuła w jej głosie napięcie.
— Izabela, musimy się spotkać. Dzisiaj.
— Dzisiaj? Mam trochę zajęć, ale… dobrze, dla ciebie znajdę czas. Gdzie?
— Kawiarnia obok teatru. W południe.
Izabela spóźniła się kilka minut i przyszła z wymuszonym uśmiechem. Miała na sobie elegancki szal i… ten zapach. Dokładnie ten zapach. Klara poczuła, jak żołądek ściska jej się w supeł.
— Wyglądasz poważnie, droga. Co się stało? — zapytała Izabela, siadając.
Klara wyjęła z torebki rachunek hotelowy i położyła go na stole, między nimi.
— Rozpoznajesz to?
Izabela pobladła, potem zarumieniła się gwałtownie. Sięgnęła po filiżankę kawy, ale ręka jej drżała.
— Klara… to nie jest tak, jak myślisz.
— To powiedz, jak jest. Bo ja myślę, że Thomas tam był. I że nie był sam.
Cisza, która nastała, była gorsza niż każde słowo. Klara czuła, jak oczy jej wilgotnieją, ale powstrzymała łzy. Izabela uniosła spojrzenie i w jej oczach błysnęło poczucie winy.
— Nie chciałam… To się po prostu wydarzyło. Byłam sama, ty ciągle zajęta, a Thomas…
— Wystarczy! — głos Klary zadrżał, lecz był stanowczy. — Nie wierzę. Ty, moja najlepsza przyjaciółka. Ty, w moim domu, przy moim stole…
Kilka osób w kawiarni obejrzało się w ich stronę, ale Klara nie zwracała na to uwagi. Izabela próbowała jeszcze coś tłumaczyć, ale każde słowo brzmiało pusto i fałszywie.
Klara wstała i wyszła, zostawiając rachunek na stoliku. Kroki miała ciężkie, ale zdecydowane. Wiedziała, że coś właśnie się skończyło.
W domu spędziła długie godziny, próbując zebrać myśli. Nadal kochała Thomasa, i to sprawiało, że ból był nie do zniesienia. Zdrada była podwójna: od męża i od przyjaciółki. Zastanawiała się, co w jej małżeństwie było prawdziwe, a co tylko pozorem.
Wieczorem, gdy Thomas wrócił, czekała na niego w salonie. Miała czerwone oczy, ale głos pewny.
— Musimy porozmawiać.
— Oczywiście, kochanie. Co się stało?
— Znalazłam rachunek z hotelu. I rozmawiałam z Izabelą.
Thomas zesztywniał. Zbladł i wypuścił aktówkę z rąk. Otworzył usta, ale długo nie mógł wydusić słowa. W końcu wyszeptał:
— Przepraszam.
— Tylko tyle? „Przepraszam”? Po latach małżeństwa, po wszystkim, co razem zbudowaliśmy? — głos Klary drżał.
— To nic nie znaczyło. To był błąd, chwila słabości. Nigdy cię mniej nie kochałem. Proszę, uwierz mi.
Ale Klara wiedziała, że nic już nie będzie takie samo. To nie była tylko chwila słabości. To była rozbita na kawałki ufność, przyjaźń zdradzona, pustka po iluzjach.
W kolejnych tygodniach ich dom zamienił się w zimne pole bitwy. Thomas próbował naprawić, być uważny, okazywać troskę, ale każde jego zachowanie wydawało się Klarze sztuczne. Ilekroć poczuła w powietrzu tamten zapach, miała ochotę uciec.
Izabela zniknęła z jej życia. Wiadomości pozostawały bez odpowiedzi, telefony bez odbioru. Klara nie mogła ani wybaczyć, ani słuchać jej tłumaczeń. Rana była zbyt głęboka.
Kilka miesięcy później Klara zdecydowała się wyjechać na jakiś czas do siostry, do innego miasta.
Potrzebowała oddechu, dystansu. Rano spakowała walizkę. Thomas stał w progu, z oczami pełnymi łez.
— Błagam, nie wyjeżdżaj. Możemy to przezwyciężyć. Przysięgam, że to się nigdy nie powtórzy.
Klara patrzyła na niego długo. Nadal go kochała, ale miłość ta była jak zatruta.
— Nie wiem, czy chcę to przezwyciężać. Może zasługuję na coś innego. Może zasługuję na prawdę.
Wyszła, zostawiając go samego z ciężarem winy.
Poranny chłód owionął jej twarz, gdy wsiadła do pociągu. Czuła ból, ale i dziwną lekkość. Droga przed nią była niepewna, lecz jej własna.
W przedziale wyjęła notes i zaczęła pisać. Słowa płynęły: gniew, smutek, ale i pragnienie odrodzenia. Może właśnie z tej rany narodzi się nowa ona — silniejsza, mądrzejsza.
A w głębi duszy szeptał cichy głos: „Straciłaś miłość, ale odnalazłaś siebie.”


