“Mój mąż odszedł ode mnie z własnej woli. Uznał, że nie potrzebuje takiej kobiety. Jestem zbyt nudna i za mało dla siebie dbam jak na jego wymagania i pozycję. Nie zdradzał mnie, ale miał większe ambicje. Błagałam go, żeby został, ale nie chciał zmienić zdania. Jednak po roku zjawił się znów i przeżył szok…”
Mąż odszedł ode mnie po 5 latach małżeństwa
Moje małżeństwo było szczęśliwe, a przynajmniej tak mi się kiedyś wydawało. Mój mąż był bardzo ambitny, majętny i bardzo dbał o siebie. Przy nim, z tym jego rozmachem biznesmena, który prowadził międzynarodowe interesy, bywalca salonów i siłowni, czułam się czasami jak szara myszka…
Jakoś zupełnie nie pociągał mnie taki świat. Podobało mi się moje zwykłe życie. Kiedy urodził się nam syn, dałam sobie spokój z pracą w korporacji i zostałam w domu z dzieckiem, aż do skończenia przez syna 2 lat. Mogliśmy sobie na to finansowo pozwolić.
Cóż, jednak mój mąż nie mógł tego przeżyć i coraz częściej wypominał mi, że nie pracuję, tylko wydaję jego ciężko zarobione pieniądze. My wydajemy.
Wciąż miał do mnie jakieś “ale”…
Że jestem głupia i naiwna.
Że nie potrafię wybrać w życiu odpowiednich priorytetów.
No i jak ja wyglądam… Że jego żona powinna być kobietą na poziomie, zrobić sobie usta, makijaż, zrzucić parę kilo. Przyciągać spojrzenia wszystkich wokół.
A nie wymawiać się od wystawnej kolacji, bo dziecko ząbkuje.
Że bez takiego balastu będzie mu lżej.
Że nie poradzę sobie bez niego i na pewno nikt inny mnie nie zechce.
I odszedł, na odchodne jeszcze mi wymawiając, że to przeze mnie i przez to, jaka jestem, nasz syn nie będzie miał ojca.
Błagałam, prosiłam, ale zniknął z naszego życia. Pojechał na jakiś roczny kontrakt za granicę. Płacił tylko co miesiąc alimenty. Całe szczęście, że zostawił nam to małe mieszkanie.
Tydzień temu stanął znów w moim progu…
Tydzień temu niespodziewanie odebrałam telefon. Okazało się, że to on przyjechał do kraju. Chciał odebrać resztę swoich rzeczy i tym swoim nieznoszącym sprzeciwu głosem oznajmił, że będzie jutro o 17.
Oczywiście, nawet nie spytał, czy będę w domu. Ale to jemu miało pasować, a inni mieli się dostosować. Zwłaszcza ja.
Przyszedł. Oczywiście, spóźnił się pół godziny, żeby pokazać, kto to nadal rządzi. Uszykowałam mu torbę z rzeczami i postawiłam tuż przy drzwiach, żeby zabrał to i znikał.
Ale kiedy stanął w progu i zobaczył mnie i nasze mieszkanie… Na jego twarzy odmalował się szok.
Pół roku temu zrobiłam remont. Kupiłam parę mebli w moim stylu, sama zmieniłam kolor ścian. W końcu kupiłam rośliny doniczkowe, które jemu kiedyś przeszkadzały (uważał, że to strata pieniędzy). Zainwestowałam w zabudowę tarasu i teraz był tam tropikalny ogród.
Z czyjąś pomocą zrobiłam też kilka drobnych napraw, na które on nigdy nie miał czasu – wyniośle uważał, że to zbyt uwłaczająca praca, żeby się nią kalał.
Otworzyłam mu w kolorowej letniej sukience i z makijażem, bo dopiero co wróciłam z biura. Obrzucił spojrzeniem moją nową figurę… Cóż, odkąd odszedł, moją nową pasją stało się bieganie. I życie!
Gdy zobaczył mnie i mieszkanie, postanowił wrócić. Ale było już za późno
Wtedy zapytał, czy może wejść na kawę. Mam wrażenie, że to wszystko tak go zszokowało, że zamiast zabierać się w troki, postanowił zmienić zdanie… Skomplementował nowy stan mieszkania i mój wygląd. Tylku miłych słów naraz nie powiedział mi od lat!
Czułam się po części zażenowana, a po części… to był słodki tryumf. Kiedy on przy gorzkiej kawie wił się, żeby wybadać, czy przyjmę go z powrotem, wrócił ze spaceru nasz 2-letni synek. Ale nie sam – z Arkiem, moim mężczyzną.
Arek potrafił docenić kobietę i potraktować ją jak człowieka. Popierał moje pomysły. Uwielbiał mojego synka i chętnie spędzał z nim czas. Wprowadził się pół roku temu i z przyjemnością zajął się doprowadzeniem mieszkania do porządku.
A z jeszcze większą przyjemnością wystawił mojego byłego męża za drzwi. I dobrze. Widocznie tak miało być.