Jestem już w ósmym miesiącu ciąży i ciężko jest chodzić z takim brzuchem. Większość czasu spędzam więc leżąc, czytając książki o macierzyństwie i rozwoju dziecka. Nagle wieczorem odwiedza nas właścicielka mieszkania, które wynajmujemy: „Oleńko, szkoda, że wyjeżdżasz, gdzie ja teraz znajdę takich cichych i spokojnych lokatorów, tak się do ciebie przyzwyczaiłam.
– Ale to nie znaczy, że znaleźliśmy inne mieszkanie, nie chcemy jeszcze brać internetu… – Twój mąż powiedział mi, że jedziesz do rodziców na wieś przeżuwać pałkę, a on z kolegami będzie w tym czasie w akademiku….
– Tak… ale nic mi nie powiedział. Wieczorem mój mąż musiał odbyć poważną rozmowę. Siedziałam w kuchni, bardzo zła, z kawałkiem chleba w gardle. Poczekałam, aż zje i zaczęłam: „Jeszcze nawet nie zdążyłam urodzić, a ty już postanowiłeś się mnie pozbyć?” „O czym ty mówisz, Olena!”
„Dlaczego tak reagujesz? Myślałeś, że niczego się nie dowiem? Myślałeś, że siedzę cały dzień w domu i nie rozumiem, co się dzieje? A kiedy zamierzałeś mi powiedzieć, że nie będziemy już tu mieszkać? Może w dniu porodu! – Uspokój się, Elena. Wszystko ci się pomyliło. Pomyślałam, że wygodniej będzie urodzić dziecko w wiosce, u twoich rodziców.
Masz czystsze powietrze, własne warzywa, wszystko jest naturalne.” – O czym ty mówisz? Jakie warzywa, jem ludzi w grudniu! – A w mieście będzie ciężko z dzieckiem, ceny tutaj są straszne. A na wsi będzie dużo łatwiej finansowo.” – Czyli jak ja będę wychowywać dziecko, to ty będziesz odpoczywać z koleżankami w mieście? – Nie, będę pracować, czasem przyjadę do ciebie.
– Wiesz co, ja nie potrzebuję mężczyzny jako gościa. Jeśli nie chcesz mieszkać razem z rodziną i dzieckiem, to nie jesteś gotowa na rodzinę i odpowiedzialne życie. Rób co chcesz, możesz od razu przenieść się do akademika, a ja zostanę w tym mieszkaniu i sama będę płacić czynsz.