“Dzieci się wychowuje, potem one zakładają rodziny i nierzadko zapominają o starych rodzicach. Tak było z synem pani Marii, która, odkąd zmarł jej mąż, mieszkała sama w starym domu na małej wsi. Jej syn wyjechał do miasta i tam osiedlił się z rodziną. Miał już dorosłą córkę, ale żadne z nich nie odwiedzało pani Marii. Byli zajęci swoimi sprawami. Pani Marii okazała serce tylko jedna kobieta z sąsiedztwa. Przyjęła ją pod swój dach. Gdy staruszka zmarła, natychmiast zjawił się jej syn, chcąc przejąć spadek. Lecz nie tego oczekiwał…”
Pani Maria była moją sąsiadką. Mieszkała w starym domu na wsi
Mam na imię Julia. Jestem nauczycielką, mam męża i jedną córkę. Mieszkamy w domu na wsi, który kiedyś należał do moich św.p. rodziców. To malutka miejscowość blisko lasu; kilka starych domów, kolejnych kilka w budowie. Takie trochę odludzie.
Kiedyś był tu sklep spożywczy, ale trzy lata temu nie wytrzymał kryzysu. Dobrze się tu żyje, mamy spokój i ciszę… Do pracy i tak dojeżdżam — do miasta mam 15 km. Dla młodych, mobilnych ludzi, którzy nie szukają sławy ani bogactw, to przyjazne miejsce do życia. Znacznie trudniej mają ci starsi…
Do nich należała moja sąsiadka, pani Maria. Znam ją od zawsze. Moi rodzice się z nią przyjaźnili. To kobieta, która miała serce na dłoni. Niegdyś była lekarzem pediatrą, kochała dzieci i uwielbiała im pomagać.
Sama miała jednego syna. Ten jednak zachłysnął się perspektywą kariery i wyjechał do miasta. Miał talent matematyczny, został informatykiem, lecz był też strasznie zachłanny. Gonił za pieniędzmi i pakował je w niepewne inwestycje, co kończyło się fiaskiem. Ale założył rodzinę. Ma dorosłą już córkę, która chyba nawet wyszła za mąż.
Lata leciały, a pani Maria była coraz starsza. Zauważyłam, że syn ani wnuczka prawie w ogóle jej nie odwiedzają… Zapomnieli o matce. Odkąd 10 lat temu zmarł jej mąż, pani Maria musiała radzić sobie sama. Miała wtedy 76 lat.
I radziła sobie, jak mogła, choć na emeryturze mocno podupadła na zdrowiu. Zrezygnowała z prowadzenia samochodu. Póki miała blisko sklep, chodziła do niego powoli, w swoim tempie. Stawy ją bardzo bolały, ale nie narzekała. Mówiła, że to tylko ciało…
Najmocniej bolało ją jedno: to, że jej syn ani wnuczka nigdy nie znajdowali dla niej czasu… Czasem nawet nie odbierali telefonu.
Wzięłam ją do siebie, gdy już nie dawała sobie rady. Traktowałam ją jak matkę
Gdy zamknęli sklep spożywczy, pani Maria wiedziała, że nie jest w stanie poradzić sobie całkiem sama. Mimo to nie chciała iść do domu opieki.
Poprosiła mnie, żebym przy okazji wyjazdów do pracy raz w tygodniu zrobiła jej jakieś zakupy. Dawała mi listę i kwotę, która zawsze wystarczała. Czasami zawoziłam ją do lekarza. A ona mimo bólu robiła na drutach czapki i szaliki dla mojej córki, w wyrazie wdzięczności.
Początkowo próbowałam skontaktować się z jej synem, żeby uświadomić mu, że jego matce potrzebna jest pomoc. W jej domu potrzebny był też remont, a przynajmniej kilka napraw, bo na ścianach pojawił się grzyb, kran przeciekał, spłuczka ledwo działała… Ale on zawsze miał jakąś wymówkę.
W końcu zrezygnowałam. Nie mogłam patrzeć na to, w jakich warunkach mieszka ta starsza pani. I tak byłam u niej prawie codziennie, żeby przypilnować, czy ma co jeść i bierze leki… W końcu porozmawiałam z mężem i gdy moja córka poszła na studia, wzięliśmy panią Marię do siebie.
Nie chciała, ale w końcu się zgodziła. Potem mówiła, że to były cudowne lata jej życia. Powiedziała, że jestem dla niej jak córka, której nigdy nie miała.
Co miałam zrobić – tak trzeba! Nie mogłam zostawić jej samej na pastwę losu, a o domu opieki nie chciała słyszeć (syn proponował takie rozwiązanie, gdy ostatni raz do niego dzwoniłam).
Gdy pani Maria odeszła, zjawił się syn… oraz notariusz
Któregoś dnia jednak pani Maria zmarła. Odeszła we śnie. Gdy zaczęłam załatwiać sprawy związane z pogrzebem, natychmiast zjawił się jej syn, żeby przejąć klucze do domu. Nie mogliśmy ich jednak znaleźć… Wściekł się, że je schowałam, ale to pani Maria sama musiała je gdzieś ukryć.
Godzinę po jego przyjeździe odebrałam telefon. Okazało się, że dzwonił notariusz. Zaprosił na odczytanie testamentu pani Marii.
Zdziwiłam się, ale w umówionym terminie pojechałam do kancelarii. Syn i wnuczka też byli. Na miejscu okazało się, że pani Maria w ostatniej woli wskazała… mnie jako spadkobierczynię domu i całego obejścia. Napisała, że to w podzięce za to, że byłam dla niej jak córka i okazałam jej serce…
Łzy płynęły mi po policzkach. Nie wierzyłam w to, co słyszę. W liście babcia napisała też, gdzie znajdziemy klucze.
Lecz w jeszcze większym szoku był syn pani Marii, który myślał, że to on dostanie wszystko. Tymczasem opuszczona matka go wydziedziczyła! Tylko wnuczka pani Marii dostała zachowek po babci…
Do tej pory nie mogę w to wszystko uwierzyć. Może jednak sprawiedliwość jest na świecie…