“Nie mam zamiaru oglądać tego porodu, to jest makabryczne. Będą przecież tam specjaliści. Uważam, że to zniszczy nasz związek” – tak wygląda rozmowa z moim mężem na temat zbliżającego się porodu. Nie mam już pomysłu, jak z nim rozmawiać…
Czy mąż brzydzi się mojego ciała?
Wielokrotnie rozmawiałam z koleżankami, które już urodziły. W większości wszystkie są zgodne co do jednego. Mąż powinien być przy narodzinach własnego dziecka. Jeszcze jestem w stanie jako tako zrozumieć sytuację, w której partner jest w delegacji służbowej, chociaż z drugiej strony, termin porodu jest podawany ze znacznym wyprzedzeniem…
Na przykład Krysia. Moja przyjaciółka tydzień przed rozwiązaniem wymusiła na swoim mężu obecność w szpitalu. Akurat w tym terminie miał zaplanowany wyjazd służbowy na parę dni. Na nic się zdały tłumaczenia ukochanego, że to dla dobra rodziny. No tak, pieniążki przecież są najważniejsze, ale komfort psychiczny, wsparcie i poczucie bezpieczeństwa swojej rodziny jak widać już nie. Krysia postawiła ultimatum – albo ona, albo praca. W tym przypadku partner się posłuchał. Nie wiem, czasami mam wrażenie, że mężczyźni są rzeczywiście z innej planety.
Mąż nie chce uczestniczyć w porodzie córki!
U mnie sytuacja jest nieco bardziej skomplikowana. Mój Jarek uważa, że oglądanie przyjścia na świat swojej córeczki zmieni całkowicie naszą relację. Brawo, odkrył Amerykę. Mało tego, on uważa, że zniszczy to naszą intymność, seksualność. Co za tupet! Noszę pod sercem od ośmiu miesięcy jego dziecko, a on ma czelność usprawiedliwiać swoje tchórzostwo takimi frazesami.
Od ponad trzech miesięcy kłócimy się o tę kwestię. Pomijając fakt, że jako kobieta w ciąży nie powinnam się denerwować, kompletnie nie rozumiem jego podejścia. Zastanawiam się, czy ja go rzeczywiście kocham i chcę być z kimś tak skrajnie niedojrzałym emocjonalnie. Ludzie kochani, jak można woleć, iść do pracy, niż uczestniczyć w narodzinach własnego dziecka, na samą myśl przechodzą mnie ciarki.
Moim zdaniem Jarek po prostu nie wytrzymał ciśnienia i się poddał. Zawsze robił z siebie takiego męskiego, odpowiedzialnego, dominującego faceta, a teraz wyszło szydło z wora. Nie potrafi nawet należycie zaopiekować się swoją najbliższą rodziną. Jestem zażenowana jego postawą. Pytałam się o radę jego mamę, ale ona także rozkłada ręce i nie wierzy, że Jarek wymiguje się od takiego zadania. Mówił w przeszłości, że zawsze chciałby uczestniczyć w porodzie i wspierać żonę i zobaczyć ukochane dziecko. Co w takim razie się zmieniło?