“Byłam z moją babcią bardzo zżyta. Kiedy byłam jeszcze dzieckiem, to właśnie z nią spędzałam najwięcej czasu. Nie miałam o to żalu do rodziców, bo rozumiałam, że dzięki ich ciężkiej pracy, nam niczego nie brakuje. Wydawało mi się, że wiem o babci wszystko. Byłam przekonana, że nie ma przede mną żadnych tajemnic. Kilka miesięcy temu odeszła z tego świata, ale tuż przed swoją śmiercią otworzyła się przede mną jeszcze bardziej. Okazało się, że jednak przez te wszystkie lata skrywała pewien sekret, który bardzo mnie zszokował. Jestem pewna, że dziadek by jej tego nie wybaczył, dlatego chyba mu o tym nie powiem. A może jednak powinnam?”
Babcia była dla mnie trochę ja mama
Nie mogę narzekać na swoje dzieciństwo, czy w ogóle – na życie. Jest dobre. Bywa momentami trudne, ale przecież tak jest u każdego.
Gdy byłam dzieckiem, rodzice nie poświęcali mi zbyt wiele czasu ze względu na ich pracę. Rozkręcali rodzinny biznes, a to wymaga ogromnej woli walki. Zostawiali mnie jednak pod najlepszą możliwą opieką. Z babcią. To ona uczyła mnie gotować, z nią czytałam pierwsze książki i ćwiczyłam tabliczkę mnożenia.
Zbierałyśmy polne kwiaty i plotłyśmy z nich wianki i dużo czasu spędzałyśmy w kościele. Babcia wkręciła mnie w taki klub młodzieżowy, do którego uczęszczały też osoby nieco starsze – w wieku mojej babci i rodziców. Lubiłam tam chodzić. Był tam taki ksiądz Mariusz, który zawsze mówił do mnie “wnusiu”. To było miłe. Zwłaszcza że ja czułam od niego takie ogromne ciepło. Zawsze mnie i babcie wyróżniał na tle innych klubowiczów.
Później babcia zachorowała
To był dla mnie naprawdę trudny czas. Jako piętnastolatka potrafiłam już o siebie zadbać i wiedziałam, że nadszedł czas, żebym to ja teraz zaopiekowała się babcią.
Rodzice wciąż nie pracowali mniej, a ja przecież umiałam już i ugotować i posprzątać.
Nie miałyśmy już tylu rozrywek co wcześniej. Babcia leżała i miała problem ze wstawaniem. Czasami, w niektóre dni, było jej ciężko nawet mówić.
Ale raz poprosiła mnie o to, żebym zaprosiła do nas księdza Mariusza. Dziadek wtedy po niego pojechał, a ja zrobiłam coś dobrego do jedzenia. Długo wtedy razem siedzieliśmy. Śmialiśmy się wszyscy i nawet wyznałam, że czuję się jak w jednej, wielkiej rodzinie. Tego nie nie było u nas nikogo obcego, bo przecież rodzinę możemy sobie też wybrać sami. Chodziło mi o przyjaciół, a ksiądz Mariusz był przecież takim przyjacielem.
Dwa lata później stan babci się pogorszył
Ja wiedziałam, z czym to się wiąże. W pewnym momencie nie dawałam rady opiekować się babcią nawet z pomocą mojej mamy. Nie było innego wyjścia. Musieliśmy zdecydować się na szpital.
Jeździłam do niej codziennie, a ona coraz bardziej gasła. To było dla mnie takie trudne.
Umierał ktoś, kto był mi w życiu najdroższy. To tak, jakby ktoś próbował mi wyrwać część mojego serca.
Pewnego dnia poprosiła, żebym podeszła jak najbliżej. Chciała wyszeptać mi coś na ucho. Nachyliłam się i usłyszałam:
To ksiądz Mariusz jest Twoim prawdziwym dziadkiem i ojcem Twojego taty.
Po tych słowach odeszła. Byłam w takim szoku, że nawet nie zareagowałam odpowiednio szybko na jej słabnący oddech.
Po pogrzebie babci poprosiłam księdza Mariusza o rozmowę. Opowiedziałam o tym, co powiedziała mi babcia, a on przyznał, że to prawda. Oboje ustaliliśmy, że lepiej nie mówić o tym rodzicom, ani dziadkowi. On mógłby tego babci nie wybaczyć. A przecież dla mnie i tak już zawsze będzie dziadkiem.
Czasem jednak zastanawiam się, czy to uczciwe. Może jednak powinnam wyjawić sekret babci? Tylko, czy to cokolwiek zmieni?