W każdy weekend przyjeżdżaliśmy do teściów, żeby pomóc im w pracach polowych. Robimy tak zawsze, bo mój mąż upiera się, że pomaganie rodzicom jest jego synowskim obowiązkiem. Wcale nie ekscytuję się tymi wyjazdami, bo pracujemy tam tak ciężko, że w poniedziałek ciężko iść do pracy, a za naszą pracę nie dostajemy nic poza skromnym zestawem domowych produktów.
– Twoi rodzice też mają córkę – powiedziałam przy jednym z kolejnych wyjazdów. – Niech twoja siostra też pomoże mamie i tacie. Czemu wszystko na naszych barkach? – poskarżyłam się mężowi.
Mojemu mężowi nie spodobała się tak uwaga. On zawsze staje w obronie swojej siostry.
– Przecież wiesz, że ma małe dzieci i mnóstwo obowiązków. – odpowiedział oburzony. – Małe dzieci? – zapytałam ponownie. Rozśmieszyło mnie to.
Jego siostra ma dwójkę dzieci. Starszy syn ma 13 lat, a młodsza córka 7 lat. Gdzie mój mąż widzi małe dzieci? Chyba zapomniał już, jak my z dzieckiem na rękach jechaliśmy do teściów, by pomóc. Teraz nasz syn jest już licealistą, ale kiedy był naprawdę mały, zabraliśmy go ze sobą. My jakoś dawaliśmy radę, ale dla Bożenki jest to dużym problemem!
Lecz tym razem Bożena mnie zaskoczyła, bo przyjechała w sobotę wcześnie rano, razem z mężem i dziećmi. W sumie i tak nie poszła do ogrodu, żeby kopać z nami ziemniaki, ale chociaż przygotowała dla nas wszystkich jedzenie. Cóż za poświęcenie.
W niedzielę przypadkowo podsłuchałam rozmowę teściowej ze szwagierką i zrozumiałam, dlaczego Bożena tym razem tak życzliwie zgodziła się pomóc. Otóż przyjechała, by poprosić swoją matkę o pieniądze. Była to dość duża suma – 10 tys. zł. Teściowa bez słowa wyjęła pieniądze ze swojej skrytki i przekazała potrzebną kwotę córce. Było mi przykro, bo przez tyle lat pomagaliśmy, a nikt nie dał nam nawet 100 zł za paliwo, a tu proszę 10 tysięcy! Poza tym słyszałam, jak teściowa obiecała, że gdyby zabrakło, to dorzuci jeszcze trochę.
Mój nastrój całkowicie się pogorszył i od razu zaczęliśmy zbierać się do domu. Teściowa jak zwykle wręczyła nam torbę z ziemniakami i pomidorami. I wtedy spontanicznie przyszedł mi do głowy pomysł. Postanowiłam sprawdzić teściową. Mamo – mówię. – Czy możesz nam pożyczyć 2 tysiące, naprawdę teraz potrzebujemy pieniędzy.
Teściowa, która najwyraźniej się tego nie spodziewała, rozgniewała się. Najpierw powiedziała, że nie ma pieniędzy, a potem zaczęła krzyczeć i płakać, że jesteśmy chciwi i oczekujemy zapłaty za pomoc. Jej reakcja była szokująca, a gniew, jaki wywołałam nie tylko u niej, ale także u teścia, zszokował mnie. Kazał mi wsiąść do samochodu. Uspokoił matkę i ruszyliśmy w drogę powrotną do domu.
– Po co ci te pieniądze? Co znowu wymyśliłaś? Co mama teraz o nas pomyśli – zapytał zdenerwowany mąż.
Opowiedziałam mu o tym, co widziałam i słyszałam, ale nie uwierzył. – Twoja mama tak po prostu daje twojej siostrze 10 tysięcy, a tobie żałuje 2! Nie potrzebowałam pieniędzy, chciałam po prostu sprawdzić, czy twoja mama traktuje cię tak samo i jak widać, nie – wypaliłam.
Teraz mój mąż jest na mnie zły. Mówi, że wtrąciłam się w nie swoje sprawy. A ja myślę, że jednak w swoje. Gdybym przez 15 lat nie jeździła na wieś w każdy weekend i nie pracowałabym tam jak wół, to tak. Ale ja przyjeżdżałam i pracowałam, nigdy nie odmawiam pomocy, w przeciwieństwie do szwagierki. Teściowa tymczasem robi tak dużą różnicę między swoimi dziećmi
Teraz pytanie brzmi, czy mam rację, czy przesadziłam? Jedno jest pewne – ta sytuacja zmieniła mój sposób postrzegania naszych rodzinnych zobowiązań i skłoniła mnie do refleksji, czy nasza praca i pomoc są naprawdę doceniane. Zaczęłam też zastanawiać się nad sensownością naszych cotygodniowych wizyt na wsi.