Już od dzieciństwa wyróżniałam się upartością charakteru. Więc, aby wydostać się spod rodzicielskiej opieki, wyszłam za mąż w wieku osiemnastu lat wbrew woli rodziców, aby szybciej uwolnić się z domu. Jak się później okazało, jedna “opieka” po prostu zmieniła się na inną.
Mój mąż był ode mnie starszy o trzynaście lat. I zaraz po ślubie oświadczył, że jestem zbyt młoda, a więc i niedoświadczona. Dlatego wszystkie decyzje będą podejmowane przez niego i nie podlegają dyskusji.
Chociaż nie uważałam się za niemądrą i niedoświadczoną. Uniwersytet ukończyłam z czerwonym dyplomem na kierunku nauczyciel edukacji wczesnoszkolnej. Dlatego słyszeć, że nie mam wystarczająco rozumu i doświadczenia, było dla mnie przykre. Teraz, po dwunastu latach, rozumiem, że właśnie wtedy moja samoocena gwałtownie spadła.
Zrozumiałam, że nie ma sensu sprzeciwiać się mężowi, więc po pewnym czasie w ogóle przestałam podejmować jakiekolwiek decyzje. Rodzice mojego męża również nie wyrażali się o mnie pochlebnie. Byłam studentką, gdy się pobraliśmy. Na kulinarne arcydzieła w ogóle nie było czasu – praktyki, prace kursowe, dyplomowa, ciągłe zaliczenia i kontrolne. Gotowałam tylko, kiedy zdążyłam.
Mąż podchodził do tego tolerancyjnie, ale nie zapomniał narzekać swojej mamie na brak odpowiedniego pożywienia w naszym domu. To sprawiło, że całkowicie zniknęła mi ochota do gotowania.
Wiesz, żyć, gdy nikt cię nie słyszy, gdy twoimi słowami ciągle się gardzi, nie jest takie proste. Nawet moi rodzice, gdy chciałam im poskarżyć się na życie, od razu zatrzymywali mnie słowami: „Masz wspaniałego męża. Naucz się w końcu doceniać to, co masz”. Ale nikt nie wiedział, że na ludziach mąż był jednym, a w domu – innym.
I naprawdę myślałam, że ze mną jest coś nie tak. Brakuje mi rozumu, mądrości, cierpliwości, miłości. Byłam przekonana, że dodatkowe kursy i treningi z budowania rodzinnej harmonii mi się przydadzą. I uczęszczałam na nie. Stosowałam w praktyce wszystkie zdobyte wiedzę. Jednak pozytywnej odpowiedniej reakcji ze strony męża nie widziałam, raczej przeciwnie.
A potem od wspólnych znajomych dowiedziałam się, że mój mąż od wielu lat ma inną kobietę. Nawet mi ją pokazali – piękna, zadbana, pewna siebie. Nie rozumiem, dlaczego mąż od razu nie poszedł do niej, a cały ten czas żył ze mną? A, z drugiej strony, czy ta kobieta zgodziłaby się z nim żyć – bo spotykać się to jedno, a mieszkać razem – to coś zupełnie innego.
I tylko wtedy, po dwunastu latach, uświadomiłam sobie, że nie mieliśmy rodzinnej szczęścia nie z mojej winy, ale przez męża. Te lata uważam za stracone, bo ciągle czułam się jakaś niepełnowartościowa, niemądra, nieatrakcyjna. Przecież mąż nigdy nie obdarowywał mnie kwiatami, prezentami czy nawet komplementami.
Teraz rozumiem, że na próżno tyle lat z nim żyłam. To, że ma inną kobietę, nawet przyszło mi na rękę – oskarżyłam go o zdradę i poprosiłam o rozwód. Mąż nie chce się rozwieść, ale mam zamiar iść do końca. Jakoś jestem pewna, że jeszcze mam szansę być szczęśliwa.