Po dwudziestu latach małżeństwa, moja żona stwierdziła, że już jej ze mną nie po drodze i że potrzebuje zmian. Przez cały ten czas mieszkaliśmy razem w mieszkaniu, które było formalnie na jej rodziców, więc kazała mi się wynieść, co zrobiłem, nie mając za bardzo wyboru.

Wyrzuciła mnie z córką, na której wychowanie w zasadzie sam się teraz zrzucałem. Wspólne oszczędności? Wszystko zabrała żona. Jak chciałem wypłacić połowę z banku, to mi powiedzieli, że konto jest już puste, zostały same grosze. Co miałem robić? Skończyło się na tym, że z córką wylądowaliśmy w wynajętej kawalerce, bo co innego nam pozostało. Ale na dłuższą metę nie mogło tak być. Dziecko potrzebuje własnego pokoju, musi mieć gdzie zaprosić koleżanki, gdzie poczytać bajki. Zresztą, ja spałem cały ten czas na materacu. Mój kręgosłup był w coraz gorszym stanie, a zarabiam na życie fizyczną praca, nie mogłem sobie pozwolić na chorobę. Długo myślałem i zwróciłem się o pomoc do ojca. Dzwonię i mówię:

– Tato, wiesz jaka jest sytuacja. Daj mi schronienie, choć na parę miesięcy. Odkuję się i wynajmę coś większego dla siebie i córki.

Mój ojciec długo milczał, zastanawiał się nad czymś, po czym mówi:

– Mam oszczędności. I tak byś dostał je po mojej śmierci. Dam ci pieniądze teraz, a ty weź kredyt i kup sobie mieszkanie. Dla siebie i dziecka.

Jak ojciec zaproponował, tak zrobiłem. Połowę pieniędzy miałem od ojca, a połowę z kredytu. Kupiłem dwupokojowe mieszkanie z balkonem. Żyje nam się w nim dobrze. Każdy ma swój kąt, do pracy mam blisko. Będę ojcu wdzięczny do końca życia, bo sam nie mógłbym sobie na to pozwolić.

Córka, co zrozumiałe, nie chce już nawet słyszeć o mamie.

A ta? Wsiąkła jak kamfora. Ani razu nie zadzwoniła, żeby choćby zapytać o córkę. No ale cóż, życie toczy się dalej. Córka nieźle sobie radzi. Zapisałem ją do psychologa, bo dla dziecka takie rozstanie, to trauma. Jest już u nas coraz lepiej.

Ale…

Pewnego dnia moja była żona wywęszyła, gdzie teraz mieszkamy i wpadła do nas z wizytą. Opowiadała mi o swoich problemach, jak to wszystko poszło nie tak, jak planowała. Wszystkie oszczędności poszły na jej nową rodzinę, remonty, prezenty, a ona sama rzuciła pracę. Zaczęły się kłótnie, nieporozumienia, aż w końcu rodzice zabrali jej mieszkanie.

Poprosiła mnie… o wybaczenie. Tak, dobrze słyszycie. Nawet z obrączką ślubną się zjawiła, mówiąc, że wciąż o nas myślała. Wziąłem tę obrączkę, a żonę wyprosiłem za drzwi.

Ale teraz zacząłem się zastanawiać, czy dobrze zrobiłem. Dowiedziałem się, że wróciła do swojego nowego, ale awantury dalej u nich na porządku dziennym. Myślę, czy może nie dać jej jeszcze jednej szansy? Co byście zrobili na moim miejscu? Czy jest sens dawać kolejną szansę komuś, kto już raz cię zawiódł? Dziecko znowu miało by mamę. Jak myślicie?

By admin

Leave a Reply

Your email address will not be published. Required fields are marked *