Mamy za sobą dziesięć lat małżeństwa i ośmioletniego syna. Mieszkamy w moim mieszkaniu, które odziedziczyłam po babci. Teraz mieszkamy tylko ja z synem. Myślałam, że mamy silną rodzinę, przezwyciężyliśmy kryzys trzeciego roku, który zwykle zatapia rodzinne łodzie, ale pół roku temu mąż oznajmił, że jest zmęczony.
Zgadzam się, ostatnie dwa lata były bardzo napięte. Na przemian chorowały moja mama i teściowa, oboje mieliśmy problemy w pracy, było wiele innych spraw. Ale wytrzymaliśmy, nie załamaliśmy się.
W zeszłym roku męża zwolniono z pracy. Ciężko to przeżywał, zrzucając na mnie wszystkie obowiązki. Pracowałam, gotowałam, zajmowałam się synem, jeździłam do mamy, dzwoniłam do teściowej – wszystko było na mojej głowie. A mąż chodził jak duch, dużo spał i oglądał telewizję, mówiąc, że ma apatię.
Nie miałam czasu, żeby się z nim kłócić, kręciłam się jak wiewiórka w kołowrotku. Ale siedział tak stosunkowo krótko, około trzech miesięcy, a potem znalazł nową pracę. Prawie nie stracił na pensji, ale miał więcej obowiązków, a nowa praca była dalej od domu.
Mąż zaczął wracać później, zmęczony, rozdrażniony, zaczęły się nieporozumienia. Ja też nie siedziałam w domu, pracowałam, ogarniałam dom i zajmowałam się rodzicami. Może pracuję bliżej, ale też mam dużo na głowie, też chcę wrócić do domu i odpocząć na kanapie, ale nie mogłam sobie na to pozwolić, w przeciwieństwie do męża.
On nawet swojej matce nie zadzwonił, żeby dowiedzieć się, jak się czuje, co u niej słychać, czy czegoś potrzebuje. To też robiłam ja. Jeździłam do niej też zazwyczaj ja. Dla mnie to nic, to przecież mąż jest zmęczony, a ja mogę codziennie jeździć na koniec świata?
Zdarzało się, że po takich sytuacjach mąż nie rozmawiał ze mną przez tydzień. Chodził i demonstracyjnie się obrażał. Ale ja nie zwracałam uwagi, nadąsa się i przestanie. A ja muszę sprawdzić lekcje syna i przygotować kolację. Nie miałam już siły na dramaty.
W pewnym momencie mąż zaczął demonstracyjnie pakować walizkę. Kiedy zrozumiał, że nie doczeka się pytań ode mnie, sam przyszedł, żeby oznajmić, że jest zmęczony i potrzebuje przerwy.
– Nasze relacje utknęły w martwym punkcie. Muszę odpocząć i wszystko przemyśleć, a potem wrócę i porozmawiamy.
Spakował walizkę i poszedł, jak później się okazało, do mamy. Zadzwoniła do mnie sama po godzinie, pytając, co się u nas dzieje. A ja sama nie wiedziałam, co się dzieje. Cyrk jakiś. Ona namawiała mnie, żebym z nim porozmawiała, ale nie, mam też swoją dumę, w końcu to on mnie zostawił.
Odpoczywał pół roku. W tym czasie okazało się, że syn może całkiem dobrze radzić sobie z obowiązkami domowymi, a nam wystarczy patelnia ziemniaków i garnek zupy na trzy dni, więc nie trzeba gotować codziennie. A jeszcze mniej prania i sprzątania, bo nikt nie wrzuca swoich koszul, noszonych tylko raz, do brudnej bielizny i nie rozrzuca skarpetek po całym domu.
Poza tym, nie musiałam jeździć do teściowej, bo jej syn mieszkał u niej i zajmował się jej potrzebami. Dzwoniłam do niej rzadko, bardziej z grzeczności. Mąż do mnie nie dzwonił, czasem rozmawiał i widywał się z synem, i tyle.
W tym czasie moje życie stało się trochę lepsze. Mniej pieniędzy, ale też mniej bólu głowy. Dlatego, kiedy po pół roku mąż pojawił się na progu z uśmiechem na twarzy, nie cieszyłam się. Nie wpuściłam go do domu, odesłałam do mamy. Był zdziwiony.
Zrozumiałam, że wszystkie uczucia do niego zniknęły, nawet szacunek, bo przez pół roku ani razu nie zapytał, jak sobie radzimy. Odpoczywał. Niech więc dalej odpoczywa.
Tym bardziej, że nie ma dla niego miejsca w moim domu. Za tydzień zabieram mamę do siebie, żeby nie musiała jeździć codziennie. Będzie pomagać w domu i z dzieckiem, a ja będę walczyć o awans, bo teraz będę miała więcej czasu. Mąż codziennie powtarza, że jesteśmy rodziną. Ja już tego tak nie widzę. W rodzinie nie postępuje się tak, jak zrobił to on.