“Moja teściowa mówi o sobie, że jest głęboko wierząca. Zgadzam się, wierzy w to, co ludzie powiedzą i nie ma dla niej większej świętości. Nie byłam tego świadoma do dnia mojego ślubu – nie mieszkam w Polsce i przed ceremonią z matką mojego przyszłego męża widziałam się dosłownie dwa razy. Dlatego w ogóle nie przyszło mi do głowy, że może stać się to, co się stało. Wszystko rozegrało się błyskawicznie, a ja – pełna emocji, bo właśnie zostałam żoną wspaniałego człowieka – w pierwszej chwili nie zareagowałam. Dziwicie się?”
Zorganizowaliśmy ślub i wesele na odległość. Miało być pięknie!
Od dziesięciu lat mieszkam we Francji i tu, przez wspólnych znajomych, poznałam Arka. Od razu między nami zaiskrzyło i zaczęliśmy się spotykać. Po trzech latach razem zdecydowaliśmy się na ślub. Choć nie planujemy powrotu do Polski, zdecydowaliśmy, że to w Polsce chcemy się pobrać. Nie chcieliśmy robić kłopotu naszym rodzinom i ściągać ich tu do Marsylii. Uznaliśmy, że będzie im miło i na pewno to docenią. No i to był nasz błąd!
Zaplanowaliśmy wszystko po swojemu. Urzędniczka zgodziła się pojawić w ogrodzie restauracji, w której po ceremonii miało być niewielkie przyjęcie. To przepiękne miejsce pod miastem, z dala od zgiełku, z pysznym jedzeniem. Mimo organizacji na odległość wszystko było dopięte na ostatni guzik. Najbardziej wzruszającym elementem były dla mnie obrączki – nie kupowaliśmy nowych, Arek miał skromny komplet po babci i dziadku. Były dla nas piękniejsze i bardziej wartościowe niż jakiekolwiek współczesne cudeńka za miliony!
W dzień ślubu wszystko było nie tak
Tak się złożyło, że do Polski przyjechaliśmy dopiero dwa dni przed ślubem. Nie było czasu na spotkania z bliskimi, zresztą uznaliśmy, że będzie okazja zobaczyć ze wszystkimi właśnie na naszym miniweselu i w kolejnych dniach, które planowaliśmy spędzić z naszymi rodzinami. Ja skoczyłam tylko do swoich rodziców, a Arek odwiedził swoją mamę. Fakt, po spotkaniu wrócił jakiś taki nie w humorze, ale w przedślubnym ferworze nie miałam czasu tego analizować.
W dzień ślubu już od rana wszystko było nie tak. Niespodziewanie przyszło załamanie pogody i lało, choć prognozy zapowiadały słoneczną pogodę. Część mojej rodziny nie dojechała na czas – zepsuł im się samochód i zorganizowanie transportu zajęło dłuższą chwilę. Byłam też trochę sfrustrowana swoją fryzurą, ewidentnie nie dogadałyśmy się z fryzjerką i zrobiła mi na głowie coś, co nie do końca mi się podobało. Ale najgorsze miało dopiero nadejść.
Na początku przyjęcia podeszła do nas moja świeżo upieczona teściowa. Myślałam, że jeszcze raz chce nam pogratulować, powiedzieć, że się cieszy… Ale ona poprosiła, żebym pokazała jej obrączkę. Dumna i wzruszona wyciągnęłam rękę, a mama Arka dopytała, czy to jest biżuteria po jej babci. Kiedy przytaknęłam, pani Zofia bez słowa złapała obrączkę i zsunęła mi ją z palca! Na moje zszokowane spojrzenie powiedziała:
Jak weźmiecie prawdziwy ślub, w kościele, z księdzem, to ją dostaniesz. Bo tu to była jakaś szopka w knajpie!
Nie wiedziałam, co odpowiedzieć. Zamurowało mnie! Arek też stał bez słowa. Po chwili teściowa obróciła się na pięcie i wyszła, żeby wsiąść do czekającej na nią taksówki. To wszystko było zaplanowane! Arek oprzytomniał pierwszy, chwycił za telefon i zaczął wydzwaniać do matki, ale ta – co nie dziwi – nie odbierała. Stwierdziliśmy, że nie ma sensu, żeby wychodził z własnego wesela i ją ścigał. Popłakałam chwilę w łazience, ale przyjęcie trwało…
Teściowa miała swoją wizję naszego ślubu
Następnego dnia Arek pojechał do matki. Ja odmówiłam, zresztą oboje uznaliśmy, że tak chyba będzie bezpieczniej. Spędził tam dwie godziny, wrócił z obrączką, ale czego się nasłuchał, to jego. Okazało się, że pani Zofia w ostatnich latach stała się bardzo gorliwą katoliczką i po prostu założyła, że nasz ślub będzie kościelny. Zdążyła się pochwalić wszystkim sąsiadkom i – co najważniejsze – księdzu ze swojej parafii!
Kiedy się okazało, że bierzemy ślub cywilny, była bardzo rozgoryczona i musiała jakoś rozładować emocje. Uznała, że skoro obrączki są po jej rodzicach, to ona ma prawo decydować, czy na nie zasłużyliśmy… Arkowi nie udało się jej przekonać, że nasz ślub jest ważny, że nie jesteśmy wierzący, więc ceremonia wyznaniowa nie miałaby sensu. Teściowa pozostała niewzruszona.
Po kilku dniach wróciliśmy do domu, do Francji. Z teściową nie utrzymuję kontaktu, ale mimo tego, co mi zrobiła, liczę, że kiedyś to się zmieni i spróbujemy ze sobą porozmawiać. Tak, zawsze byłam trochę naiwna…