Lucas był w szoku. Zniknięcie jego rzeczy było ciosem, ale nieobecność Klary bolała najbardziej. Do tego ranka był pewien, że wszystko mu się należy. Że żona zostanie przy nim, niezależnie od tego, jak ją traktuje. Ale teraz — po prostu odeszła. I zabrała ze sobą ciszę, ciepło i troskę, które kiedyś uznawał za oczywiste.
— Może… może wyszła tylko na spacer… — wymamrotał Lucas, sam nie wierząc w to, co mówi.
— Przestań, synu — syknęła Margaret. — Zabrała laptop, pierścionek, buty. Ta kobieta nas okradła!
Ale Lucas już jej nie słyszał. W głowie wciąż przewijały mu się obrazy z ostatnich miesięcy: jak Klara wspierała go po utracie pracy, jak słuchała, gdy wszyscy inni milczeli, jak płakała cicho w łazience, sądząc, że on tego nie słyszy.
I wtedy zrozumiał — jej łzy, jej zmęczony głos, jej spojrzenia — to wszystko były ostrzeżenia. Ale ten śmiech, który z siebie wydał po tym, jak matka ją spoliczkowała… to był koniec. Klara już nie mogła wybaczyć.
Wieczorem zadzwonił do niej. Telefon dzwonił, ale nikt nie odbierał. Próbował jeszcze kilkanaście razy. Bez skutku. Wysłał wiadomość: „Klara, gdzie jesteś? Porozmawiajmy, proszę…”
Odpowiedzi nie było.
Minęły trzy dni. Lucas nie wychodził z domu. Nie jadł, nie spał. Margaret zaczęła się niepokoić — nie z powodu Klary, lecz dlatego, że jej „mocny syn” zamienił się w kogoś obcego, słabego, złamanego.
Czwartego dnia przyszło coś niespodziewanego — list. Nie wiadomość, nie e-mail. List w kopercie. Ręcznie napisany, znajomym pismem Klary.
„Lucas,
Odeszłam nie po to, by cię skrzywdzić. Odeszłam, bo gdybym została, straciłabym samą siebie.
Przez długi czas myślałam, że miłość to cierpliwość, zrozumienie, wybaczenie. Że jeśli kocham wystarczająco, ty się zmienisz.
Ale się nie zmieniłeś. Stałeś się kimś, kogo nie poznaję. A twoja matka… była tylko katalizatorem.
Jej cios nie bolał fizycznie. Był po prostu ostatni na liście wielu upokorzeń.
Zabrałam kilka rzeczy — nie z zemsty, lecz dlatego, że były moje lub mi podarowane.
Nie nienawidzę cię. Ale też już cię nie kocham.
Życzę ci, byś się zmienił. Nie dla mnie. Dla siebie.
Żegnaj,
Klara”
Lucas czytał list wiele razy. Najpierw z gniewem. Potem z żalem. Potem w ciszy.
Następnego dnia spakował się. Margaret była wstrząśnięta.
— Co robisz?! Gdzie idziesz?!
— Nie wiem, mamo. Ale nie mogę tu zostać.
— To ona była problemem, nie ty!
— Problemem było to, że chciałaś, żebym był jak ty. A ja cię słuchałem.
Margaret zamilkła. Po raz pierwszy w życiu syn zmusił ją do ciszy.
Kilka miesięcy później Klara siedziała w małej kawiarni, z otwartym notesem. Miała nową pracę, niewielkie, ale przytulne mieszkanie. Nie była może całkiem szczęśliwa, ale była wolna. A to znaczyło więcej niż wszystko inne.
Wtedy usłyszała kroki. Podniosła wzrok — Lucas. Wychudzony, inny, ale z oczami, które już nie były puste.
— Mogę usiąść? — zapytał.
Klara skinęła głową.
— Nie przyszedłem prosić, byś wróciła. Chciałem tylko powiedzieć, że miałaś rację. Pracuję nad sobą. Trzymam się tego, nawet jeśli cię nie ma.
Klara uśmiechnęła się. Nie z żalem. Nie z ironią. Z dojrzałością.
— Cieszę się, Lucas. Naprawdę.
Popatrzyli na siebie jeszcze chwilę. Potem wstał.
— Dziękuję, że mnie wysłuchałaś. I… za wszystko.
— Dbaj o siebie, — odpowiedziała cicho.
Kiedy wyszedł, Klara zamknęła notes, upiła łyk kawy i spojrzała przez okno. Nie patrzyła wstecz. Patrzyła przed siebie.


