Małgorzata szła w ich stronę zdecydowanym krokiem. Każdy krok odbijał w sobie gniew, zawód i gorycz. Na kilka metrów przed nią stali Łukasz i Zofia — oboje zaskoczeni, zamarli, jakby złapani w kadrze filmu, którego zakończenia nie przewidzieli.
Łukasz wypuścił walizkę z rąk. Jego twarz pobladła. Spojrzał na Małgorzatę, jakby nie wierzył, że naprawdę stoi przed nim.
— Małgosiu… to nie tak jak myślisz… — zaczął niepewnie.
— Naprawdę? — przerwała mu lodowatym tonem. — To nie tak? Czyli nie udawałeś chorego? Nie wysyłałeś jej wiadomości, kiedy prosiłeś mnie o kolejną herbatę?
Zofia odsunęła się nieco w bok. Jej twarz przybrała kolor buraka, a wzrok opadł ku podłodze.
— Zainwestowałam w ten wyjazd miesiące oszczędzania, planowania. Wszystko po to, byś mógł odpocząć, byśmy mogli spędzić czas razem. A ty? Ty leżysz jak ofiara grypy, a następnego dnia pakujesz się do niej w objęcia?
Łukasz próbował podejść, ale Małgorzata uniosła rękę, powstrzymując go gestem.
— Nie podchodź. Ani słowa więcej. Nie próbuj tego tłumaczyć. Zresztą… co tu tłumaczyć?
Alicja, siostra Małgorzaty, która stała kilka kroków dalej, również patrzyła na niego z nieukrywaną pogardą.
— Myślisz, że jesteś pierwszy, który próbuje tak sprytnie wykiwać żonę? Biedna Zofia chyba nie wiedziała, że jesteś tak samo wierny jak papier toaletowy w deszczu.
Zofia uniosła wzrok, oczy zaszły jej łzami.
— Nie wiedziałam, że jesteście jeszcze razem… Przysięgam. Myślałam, że jesteście w separacji…
Małgorzata westchnęła ciężko. Spojrzała na dziewczynę i jej głos złagodniał na chwilę:
— To nie o ciebie tu chodzi. Ty jesteś tylko jego aktualnym… dodatkiem. Jutro znajdzie inną. Za rok — kolejną. To jego styl. Ale mnie już nie dotyczy.
Łukasz podszedł jeszcze krok, głos miał ochrypły:
— Małgosiu, proszę… możemy porozmawiać? Nie tutaj. Nie tak…
— Nie ma już żadnego „nie tak”, — odpowiedziała cicho, ale stanowczo. — Jest dokładnie tak, jak to wygląda. Ty mnie zdradziłeś. A ja… od dziś jestem wolna.
Odwróciła się. Alicja bez słowa ruszyła za nią. Przed wyjściem z hali Małgorzata jeszcze raz spojrzała przez ramię na Łukasza.
— Mam nadzieję, że Turcja ci się spodoba. Bo nie masz już dokąd wracać.
I odeszła. Krok po kroku, prosto, godnie. Gdy zniknęła za drzwiami prowadzącymi do bramek, Łukasz jeszcze przez chwilę stał nieruchomo.
Zofia w końcu zdobyła się na słowa:
— Nie wiedziałam, że ją tak bardzo zranię… Myślałam, że…
— Nie myślałaś. I ja też nie, — powiedział Łukasz. — Byłem tchórzem. Najłatwiej było skłamać. Ale wiesz co? Straciłem wszystko.
Usiadł na ławce, głowę schował w dłoniach. Zofia przyklękła przy nim.
— Może to jeszcze można naprawić…?
Łukasz pokręcił głową.
— Nie. Tego nie da się posklejać. Złamałem ją. I chyba dopiero teraz rozumiem, co miałem…
Zofia wstała i cofnęła się o krok.
— W takim razie… zostanę. Lecę sama. Ty wracaj, jeśli chcesz. Masz teraz czas, żeby przemyśleć, kim chcesz być, Łukaszu.
Odeszła w ciszy. On został sam.
Na zewnątrz deszcz zaczął delikatnie padać na szyby lotniska. Ciche komunikaty o odlotach brzmiały obojętnie w tle.
Tego dnia Małgorzata nie tylko odleciała do Tajlandii. Tego dnia odzyskała siebie. I choć samolot unosił się nad chmurami, ona wiedziała, że jej życie dopiero teraz nabiera wysokości.


