Sofia wpatrywała się w filiżankę. Para unosiła się leniwie w ciepłym powietrzu kawiarni, ale jej myśli krążyły gdzie indziej. Propozycja Lukasa była dziwna, niespodziewana, może nawet ryzykowna. Ale niosła w sobie coś, czego od dawna nie zaznała — nadzieję. Dla niej. Dla Oliviera.
— Dwa miesiące… — powtórzyła szeptem. — Bez pytań, bez żadnych dodatkowych warunków?
— Żadnych pytań. Żadnych zobowiązań. Po prostu umowa między dwojgiem ludzi, którzy potrzebują chwili spokoju.
Lukas poczuł lekkie ukłucie niepokoju. Nie spodziewał się, że ta nieznajoma kobieta z oczami pełnymi powagi i wrażliwości poruszy w nim coś tak prawdziwego. Było w niej coś autentycznego, spokojnego. Nie grała żadnej roli. Była sobą.
W sobotni poranek Sofia i Olivier wsiadali do samochodu Lukasa. Chłopiec, w czystych, choć znoszonych ubrankach, patrzył z fascynacją na wnętrze eleganckiego auta. Sofia trzymała swój płaszcz blisko ciała, jakby chciała się ochronić przed blaskiem rezydencji, która właśnie wyrastała przed nimi.
— Witamy w domu, — powiedział Lukas, otwierając drzwi. Te słowa brzmiały dziwnie nawet dla niego. Nie wypowiadał ich od lat.
W kolejnych dniach Sofia odkrywała świat, który wydawał się odległym wspomnieniem: zapach świeżo parzonej kawy o poranku, dźwięk drobnych stópek Oliviera na schodach, jego śmiech, gdy znajdował zapomniane zabawki w szafkach. Lukas sam łapał się na tym, że coraz częściej się uśmiecha, dostrzegając rzeczy, które dawniej ignorował: sposób, w jaki Sofia odgarniała włosy za ucho, jak przygryzała dolną wargę, gdy czytała, jak zasypiała, tuląc Oliviera na kanapie.
Rodzice Lukasa przyjechali w niedzielę po południu. Hanna i Georg Meyer — eleganccy, zdystansowani, ale z ciepłem w oczach.
— No proszę, niespodzianka! — powiedziała Hanna, zerkając na Sofię i Oliviera. — Jak masz na imię, kochanie?
— Olivier, — odpowiedział poważnie chłopiec. — Jestem synem Sofii. A to… — zawahał się i bez ostrzeżenia chwycił dłoń Lukasa, — …tata.
Zapadła cisza. Sofia zarumieniła się mocno, próbując go poprawić, ale Lukas tylko lekko ścisnął jego rękę.
— Dzieci mówią to, co czują w sercu, — powiedział cicho, patrząc Sofii w oczy.
Kolacja minęła zadziwiająco spokojnie. Rodzice Lukasa byli zdumieni, ale też wyraźnie zadowoleni. Sofia mówiła z klasą, bez przesady. Hanna podarowała jej prostą, ale elegancką sukienkę. Sofia wyglądała promiennie, nie zdając sobie z tego sprawy.
— Ona jest inna, — szepnęła Hanna do męża później. — Nie wiem, co ich łączy, ale… to coś prawdziwego.
Czas mijał. Dwa miesiące stały się trzema. Lukas nie wspominał już o „zakończeniu umowy”. Sofia też nie mówiła o odejściu. Olivier coraz częściej mówił do Lukasa „tato”. To było naturalne. Jakby tak miało być od zawsze.
Pewnego wiosennego wieczoru, gdy ogród pachniał kwiatami, a niebo tonęło w różowym blasku, Lukas i Sofia siedzieli razem na werandzie. Podał jej małe, aksamitne pudełko.
— To nie jest to, co myślisz, — uśmiechnął się. — Jeszcze cię nie proszę o rękę. Ale chcę, żebyś wiedziała, że jeśli pewnego dnia poczujesz to samo… ja tu będę.
W środku znajdował się prosty pierścionek z mlecznobiałym kamieniem. Obok — klucz.
— To klucz do twojego serca? — zapytała z lekkim uśmiechem.
— Nie. To klucz do naszego domu. Jeśli zechcesz, żeby był też twoim.
Sofia nie odpowiedziała od razu. Ale tego wieczoru, kiedy Olivier zasnął między nimi, trzymając ich za ręce, ona już znała odpowiedź.
Bo czasem najbardziej nieprawdopodobne historie stają się najprawdziwsze. A szczęście, gdy przychodzi, nie krzyczy. Po prostu siada obok ciebie. I trzyma za rękę.


